Adrian Walczuk Adrian Walczuk
197
BLOG

Myśli biegacza

Adrian Walczuk Adrian Walczuk Rozmaitości Obserwuj notkę 2

 

 

                 "Gotowaaaaaaaaaaaaaaaaaana kukuryyyyyyyyyyyyyyyydza, dwie w cenie jeeeeeeeeeeednej!" - z tą wyświechtaną frazą na ustach spędziłem ostatnich kilkanaście dni, w lipcowych upałach na chłapowsko - władysławowskiej plaży trudząc się pracą tzw. "biegacza", czyli obnośnego sprzedawcy plażowego.

               Przede wszystkim, chciałbym najpierw uczciwie odpowiedzieć wszystkim ludziom, którzy nam, "biegaczom", współczują i zadają pytania o to, czy nam ciężko. Rzeczywiście, w tej pracy są momenty skrajnej frustracji, kiedy słony pot zalewa oczy, piasek parzy i tak już obolałe stopy, a do tego kolba nie schodzi, przez co nieporęczny termos, z każdym zapadającym się krokiem staje się coraz cięższy. Do tego wokół widzi się rozleniwionych błogim wypoczynkiem ludzi z piwami, gazetami, papierosami, słodyczami, którzy nasze wysiłki kwitują obojętnością lub co najwyżej pobłażliwym śmiechem. Ale takie są tylko niedługie, pojedyncze odcinki, bo po krótszej czy dłuższej chwili w końcu znajduje się jakiś klient, potem następny. Termos puścieje a praca staje się coraz przyjemniejsza. Prawdziwie ciężko mają moi rówieśnicy, którzy pracują w sezonowych sklepach z pamiątkami lub gastronomiach, lodach, barach, kebabach. Oni pracują dwa razy dłużej od nas, bo zazwyczaj po 13 godzin, w ciągłym stresie, pod presją szefa czy starszych kelnerów, a przede wszystkim bieżących gości do obsłużenia. Mają trudności z braniem godziwego wolnego, śpią często w uwłaczających godności peerel-owskich barakach, a to wszystko za 8zł za godzinę, na dodatek nie zawsze sumiennie wypłacone... Tak więc, nasza praca bywa ciężka, ale tylko bywa, na prawdziwe współczucie i zainteresowanie zasługują natomiast ci, których opisałem powyżej.

               Zawód "biegacza" jest o tyle przyjemny, że on sam sobie jest sterem i okrętem. Przerwę może zrobić kiedy chce i na ile chce, np. jeśli miałem ochotę pokontemplować mętne, ale mimo wszystko kochane, bo nasze polskie morze zwane Bałtykiem, to zrobiłem to. Wadą jest oczywiście fakt, że zarobię tyle, ile sprzedam, bo wprowadza element niepewności zarobku, ale cóż, coś za coś. W ogóle "biegacze" to nietypowa grupa zawodowa,  pełna sprzecznych emocji. Chociaż wszyscy jesteśmy dla siebie konkurencją, przy mijaniu witamy się serdecznie, częstujemy bezcenną w warunkach naszej pracy wodą i papierosami, ostrzegamy o patrolach skarbówki, gawędzimy o "dupie Maryny". Widok innego biegacza potrafi wzbudzić naturalną irytację, bo oznacza utratę klientów, ale jednocześnie każdy z nas jest świadomy, że dzielimy tę samą dolę, dlatego nie ma mowy o wrogości, zdarzają się co najwyżej małe utarczki.

               Swoją drogą, dzięki temu częstowaniu  wodą po raz kolejny w życiu miałem okazję przekonać się, jak wielką moc mają małe słowa, a przy okazji też o tym, że wbrew pozorom o człowieku można się wiele dowiedzieć nawet w 10 sekund. Otóż spotykam dwóch "biegaczy", przysiadam się do nich. Nagle jeden z nich pyta mnie, czy mam może wodę. Mówię, że jasne, daję mu, a on popija, oddaje mi i jak gdyby nigdy nic powraca do rozmowy z tamtym. Zabrakło tylko małego, krótkiego słówka "dzięki", a jednak jego brak mocno mnie uderzył. Okazuje się, że są w życiu takie momenty, kiedy spodziewamy się pewnych ludzkich odruchów, reakcji na nasze postępowanie, ale dopiero kiedy ich nie otrzymujemy uświadamiamy sobie, jak bardzo są dla nas ważne. Ważne, bo z osób żyjących obok siebie zmieniają nas w ludzi żyjących razem ze sobą, ludzi z krwi i kości. 

               Porzucając jednak tą mało plażową dygresję, sama praca "biegacza" ma jeszcze jedną kapitalną zaletę - otwiera nową perspektywę obserwacji ludzi, a dokładniej obserwacji tak specyficznej grupy jaką są plażowicze polscy. Można na ten przykład zauważyć niezwykłe zjawisko "samców alfa", czyli mężczyzn w słusznym wieku, na stojąco mierzących surowym wzrokiem otoczenie przez ładnych kilka minut, nie ruszając się przy tym poza obszar swojego legowiska. Jaki jest cel tego niezwykłego obrzędu - tego nie wiem, ale to na pewno ciekawe. Trochę mniej ciekawe, ale jak najbardziej prawdziwe jest to, że królującym niepodzielnie na plaży napojem jest "zimne piweczko", matki przed kukurydzą każą dzieciom "iść do morza rączki umyć", a Polacy na krajowych wakacjach raczej sobie nie odmawiają, choć czasem złotówkę lub dwie urwać spróbują. Interesujące są również odmiany plażowej miłości - od zgrabnej blondynki podejrzanie wiercącej się na swoim umięśnionym partnerze, przez faceta czytającego z głową opartą na opalonych pośladkach swojej wybranki aż po uroczą parę starszych ludzi, którzy podczas opalania trzymali się za ręce. Moimi faworytami są ci ostatni, chociaż trzeba przyznać, że dwa pierwsze przypadki działają na wyobraźnię...

               Na koniec chciałbym się odnieść do sytuacji, która miała miejsce w jednym z pierwszych dni mojej pracy. Częstym motywem podczas handlowej podróży po plaży są rodzice, którzy już z daleka pokazują mi palec na ustach, chcąc uratować wątły sen swoich pociech przed moim kukurydzianym zawodzeniem. Za którymś razem zobaczyłem wąsatego starszego pana, który z dobrotliwym uśmiechem także pokazywał mi znajomy znak. Umilkłem, ale mijając go nie mogłem się doszukać, gdzie za jego parawanem leży jakieś dziecko. Nagle zrozumiałem - nie było tam żadnych dzieci, chodziło o śpiącą smacznie w namiocie żonę owego pana. I właśnie takiej, ciepłej i szczerej troskliwości w roli męża, żony, ojca, matki, córki i syna Wam i sobie chciałbym życzyć, no i rzecz jasna zachęcam do kupowania gotowanej kukurydzy, dwie kolby - 6zł!  

               

 

 

Lubię obserwować i poznawać ludzi, interesuję się piłką nożną, polityką i sprawami Kościoła. Kocham mój kraj i chciałbym w moim życiu zrobić dla niego coś dobrego.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości